Cześć:)
Im dłużej jeżdżę Kangoo tym bardziej mnie zadziwia. Po niedawnym incydencie opisanym jako "Lowrider Kangoo Extreme" czas na kolejną opowiastkę - tym razem bez fotek bo...chodzi o dźwięki. Nie ma sensu prezentować audio bo mój silnik skutecznie zagłuszy istotę sprawy;) Ale do rzeczy.
Od kilku dni w Łodzi wciąż leje, wieje, dmie, mży i generalnie pogoda w...a ludzi. Tym bardziej niepożądane są jakiekolwiek ekscesy ze strony zacnego, było nie było, pojazdu - przecież nikt nie lubi moknąć! (No chyba, że mamy na myśli mojego powalonego kota - ale to już całkiem offtopic). Ale mój Kangoo musi być jakiś głupawy z natury, bo w związku z belką skrętną wyłapał dwa tygodnie temu dość poważne ostrzeżenie, zawierające między innymi sformułowanie "do żyda", a jednak idzie w zaparte i zaczyna fikać.
Otóż wsiadam dziś pod robotą w auto, normalnie pasy, rozrusznik, światła itp, skręcam kierownicą a tutaj jakiś "pisk" nietypowy. Pomyślałem sobie, że się przesłyszałem, co jest możliwe bo z czasów heavymetalowych słuch pozostał mi taki se;), więc jedynka, dwójka, jakaś lekka dziura w jezdni i...znów "pisk". Ciśnienie mi skoczyło, zatrzymuję się, oglądam z prawej, z lewej, tył, przód itp, moknę...nic nie widzę podejrzanego. Wsiadam i jadę dalej. Skręcam..."pisk". Akurat zaczął się korek (właśnie - omijajcie Łódź przez jakiś czas - to nie powinno być szczególnie trudne ale ostrzegam tak na zapas) więc mózg wskakuje na wysokie obroty i zaczynam analizować: skręcam - piszczy, dziura - piszczy, dodaję gazu...piszczy, ponownie...nie piszczy. Jadę dalej, skręcam - nie piszczy. Dziura (tak, w Łodzi mamy sporo dziur) - nie piszczy. Zatrzymuję się w kolejnym korku...piszczy...nie piszczy...piszczy...nie piszczy. Myślę sobie: "a ch.j, nie będę się zastanawiał - jak pi....nie to się będę martwił". (tak, od jakiegoś czasu mam taki stosunek do auta bo mechanicy nie potrafią kilku rzeczy zdiagnozować więc ja, jako nie ekspert tym bardziej nie powinienem się wychylać).
W zasadzie opowiedziana do tej pory historia jest trochę mdła i głupawa bo wątek przewodni umarł.
Ale nieeeeee....
Odbieram dziś młodą od babci, wsiadam do auta, pas, grzanie świec itp, włączam światła...a tu piszczy. Wyłączam - nie piszczy... Niechcący włączył mi się w głowie analizator "hm...to może być coś ze światłami"...i nagle bach!!! Olśnienie!! (Znacie to uczucie będące mieszanką zdziwienia, ulgi i dumy jednocześnie, nie?:) Ręka na regulację wysokości świateł, przełączam....mam cię draniu - piszczy jak s...n!!:D
Podsumowując:
Nie wiem jak można mieć cierpliwość do auta, które podczas deszczowej pogody samo za człowieka decyduje, jak powinny być ustawione światła mijania!?...